Ludzka płodność to chyba jeden z najbardziej dziwacznie traktowanych aspektów ludzkiego życia. Kiedy jej nie ma, a człowiek pragnie dziecka, wówczas czyni wszystko, by ją mieć - ucieka się do mniej lub bardziej bolesnych badań, terapii, zażywania leków, zabiegów operacyjnych. A kiedy jest - wtedy robi wiele, by ją upośledzić, zatrzymać, unieszkodliwić. Można by uznać, że w XXI wieku nie boimy się tak bardzo wojen czy kataklizmów, co ... własnych dzieci.
Kościół Katolicki względem antykoncepcji wyraża się jasno - jest zaprzeczeniem jedności małżeńskiej, zaś sama "[...] płodność jest darem, celem małżeństwa, ponieważ miłość małżeńska ze swojej natury zmierza do tego, by być płodną.[...]", zaś "[...] dziecko nie przychodzi z zewnątrz jako dodane do wzajemnej miłości małżonków; wyłania się w samym centrum tego wzajemnego daru, którego jest owocem i wypełnieniem."* Dla katolika sprawa jest relatywnie jasna, a przynajmniej powinna być (a wiem, że kontestatorów tego poglądu jest wielu) - mechaniczne albo hormonalne blokowanie płodności jest grzechem i z punktu widzenia wiary: czynem nagannym.
Co zatem proponuje nam Kościół w zamian za pigułki, prezerwatywy, globulki i wkładki?
Kobiecie: naturalność, ekologię (tak, tak, ekologię. W jaki sposób? Zaraz wyjaśnię), wiedzę o samej sobie, własnym cyklu, możliwość obserwacji fascynującego przecież przebiegu płodności. A mężczyźnie? Współuczestnictwo w tej przygodzie odkrywania płodności żony, bycie świadomym uczestnikiem jej cyklu, pracę nad własną wstrzemięźliwością (o ile para nie planuje jeszcze potomstwa).
Mówiąc najogólniej: metod obserwacji jest tak wiele, że nawet najbardziej zagorzali fani naturalności nie mogą być specjalistami od nich wszystkich. Rotzera, angielska, Billingsów to tylko mały wycinek całości. Tylko odsetek tego, w jaki sposób możemy, my kobiety i nasi mężowie obserwować same siebie, poznawać nasze cykle. Mity, jakie urosły wokół "kalendarzyków" są niestety w pewnych kręgach nie do obalenia. Przecież słynnego kalendarzyka już się w ogóle nie stosuje! Spotkałam się nawet ze stwierdzeniem trenerki NPR (Naturalne Planowanie Rodziny - przyp. aut.), że "kalendarzyk małżeński" nie był żadną metodą :-) Raczej ruletką :-)
Dlaczego jeszcze warto odrzucić antykoncepcję hormonalną na rzecz metody obserwacji? (Antykoncepcję, nie terapię, czasami terapia jest niezbędna dla zdrowia, wówczas nie stanowi problemu z punktu widzenia wiary - pamiętać należy, że liczy się intencja czynu - przyjmując hormony w celach leczniczych, a nie antykoncepcyjnych jako taki grzech nie jest oczywisty, ale o tym lepiej porozmawiać ze spowiednikiem.) A właśnie ze względu na wspomnianą przeze mnie wcześniej ekologię.
Hormony, przyjmowane przez kobietę, nie rozpływają się w powietrzu, nie znikają w magiczny sposób. One krążą w jej ustroju, zapewniając upośledzenie płodności, ale w którymś momencie ów ustrój opuszczają. Najczęściej jest to podczas wizyty w... toalecie. Mocz wraz z potężną dawką hormonów dostaje się do wód gruntowych (oczyszczalnia ścieków hormonów raczej nie usunie), a stamtąd do rzek, jezior, upraw rolnych. Czy zdawałyście sobie sprawę, że są akweny wodne, w których ryby zmieniają płeć? Nie, nie "na życzenie", nie ma ryb transgenderowych "na życzenie" - pod wpływem hormonów żeńskich, jakie krążą w obiegu wody (a skąd są, już wiemy), ryby rodzaju męskiego, połykając ją, zamieniają się w samice albo zostają ubezpłodnione **
Hormony, przyjmowane przez kobietę, nie rozpływają się w powietrzu, nie znikają w magiczny sposób. One krążą w jej ustroju, zapewniając upośledzenie płodności, ale w którymś momencie ów ustrój opuszczają. Najczęściej jest to podczas wizyty w... toalecie. Mocz wraz z potężną dawką hormonów dostaje się do wód gruntowych (oczyszczalnia ścieków hormonów raczej nie usunie), a stamtąd do rzek, jezior, upraw rolnych. Czy zdawałyście sobie sprawę, że są akweny wodne, w których ryby zmieniają płeć? Nie, nie "na życzenie", nie ma ryb transgenderowych "na życzenie" - pod wpływem hormonów żeńskich, jakie krążą w obiegu wody (a skąd są, już wiemy), ryby rodzaju męskiego, połykając ją, zamieniają się w samice albo zostają ubezpłodnione **
Wydaje mi się, że to kolejny kamyczek do ogródka zwolenników antykoncepcji hormonalnej...
Ale jeśli komuś mało...
Ale jeśli komuś mało...
To jeszcze jedna kwestia, bardzo istotna, o jakiej należy wspomnieć i o jakiej wspominają również ci, dla których albo pigułka/prezerwatywa/wkładka domaciczna albo śmierć. Zawodność. Antykoncepcja jest zawodna. Oczywiście, statystycznie jest to 1-5% (zależnie od metody i zależnie od sumienności jej stosowania), ale w przeliczeniu na żywych ludzi, są to setki tysięcy na całym świecie. A kiedy zawiedzie antykoncepcja, to co? Aborcja? Porzucenie? Pogodzenie się z "wpadką"? Dziecko jako wpadka... Człowiek jako nieszczęśliwy przypadek? Hm... Zmilczę...
Obserwacja własnego cyklu w oparciu o którąś z wymienionych przeze mnie metod (a jest ich wiele więcej, wierzcie mi, więc dla każdego coś miłego) nie zawodzi. Płodność daje bardzo jasne i bardzo konkretne sygnały, nie sposób ich nie zauważyć, a wstrzemięźliwość w tym czasie (o ile planujemy odłożyć na później Kasię albo Jasia) naprawdę jeszcze nikogo nie zabiła.
Jeśli zatem nie przekonują kogoś argumenty ad sacrum (nauka Kościoła, kwestia grzechu), to może przekonają go argumenty ad profanum (degradacja środowiska naturalnego).
Zostawiam Was z tą myślą w czwartek :-)
Zostawiam Was z tą myślą w czwartek :-)
* Katechizm Kościoła Katolickiego 2366
** www.naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,28000,leki-nie-sa-obojetne-dla-srodowiska.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz